Wściekła otworzyłam właz w suficie i podciągnęłam się. Zamknęłam go szybko. Stałam na strychu jakiegoś opuszczonego budynku. Ściągnęłam na siebie całą masę zarażonych, którzy obecnie tłoczyli się pode mną. Przeładowałam pistolet. Taka broń mnie nie zadowalała. Mała, niewygodna, o małym polu rażenia. Mimo wszystko nie miałam nic innego. Podeszłam do okna w dachu i spróbowałam je otworzyć jednak coś się zacięło. Wzięłam leżącą nieopodal deskę i wybiłam szybę. Ostrożnie przeszłam na dach starając się nie poranić o zbite szkło. Wciąż było ciemno jednak powoli świtało. Tym razem fala była naprawdę spora. Usłyszałam huk. Obróciłam się w kierunku z którego dochodził. Detonowali kolejne bomby by jak najszybciej pozbyć się zarażonych. Usłyszałam dźwięk łamanego drewna i warkot zarażonych. Jakimś cudem przedarli się na poddasze. Było ich mnóstwo. Któryś z nich podszedł do okna. Wspięłam się na czubek dachu jak najdalej od zarażonych. Strzeliłam do niego. Spadł na ziemię. Zaczęłam rozglądać się za droga ucieczki. Potwory powoli wylegały na dach zbliżając się do mnie nieubłaganie. Strzelałam do nich do momentu kiedy nie skończyły mi się naboje.
- Cholera! – warknęłam. Pobiegłam na skraj dachu i skoczyłam. Złapałam się rynny budynku naprzeciwko. Próbowałam wspiąć się na dach jednak nie byłam w stanie. Przesunęłam się w kierunku okna, było otwarte, ludzie opuszczali to miejsce w pośpiechu. Przykucnęłam na parapecie i rozejrzałam się dookoła. Poprawiłam maskę gazową i weszłam do środka. Wcześniej jedynie latałam i jak szalona mordowałam zarażonych jednak otrzymałam zadanie znalezienia jakiegoś ważnego człowieka i musiałam skończyć swoją zabawę. Sprawdziłam mapę. Miał być w tym budynku. Ruszyłam ku klatce schodowej. Byłam na najwyższym piętrze, schodziłam na dół sprawdzając szybko każde piętro. Usłyszałam krzyk. Zbiegłam prawie na sam dół. Stał tam niski, gruby mężczyzna , to jego miałam „ocalić”, ponoć był jakimś ważnym politykiem. W ręce trzymał pokaźnych rozmiarów karabin jednak ewidentnie nie umiał go używać. Celował w zarażonego który rzucił się na niego. Zanim zdążyłam zareagować, mężczyzna już nie żył. Zarażony spojrzał na mnie swoim pustym wzrokiem i ruszył na mnie. Uskoczyłam, wyminęłam go i złapałam w ręce karabin. Wycelowałam go w zarażonego i zabiłam go. Musiałam na siebie uważać, ponieważ nie miałam na sobie tego całego ochronnego sprzętu. Sprawdziłam karabin, był naładowany do pełna nie licząc naboju który sama zużyłam. Wybiegłam na zewnątrz i wpadłam w sam ogień walki. Mnóstwo ludzi, podziemnych oraz unikatowych walczyli ramię w ramię. Wystrzelałam kilku zarażonych jednak w odpowiednim momencie postanowiłam się ewakuować. Wspięłam się a dach pobliskiego budynku i z odległości pozbywałam się zarażonych. Kiedy powoli kończyły mi się naboje, postanowiłam oddalić się od fali. Skacząc oraz przemykając po dachach, dostałam się do bezpiecznej strefy. Tutaj zorganizowano mały punkt ratowniczy gdzie wszyscy zranieni ale nie ugryzieni mogli znaleźć pomoc. Rozejrzałam się po namiotach aż wypatrzyłam mojego kochanego kuzynka śpiącego sobie najspokojniej na świecie. Podeszłam do niego i lekko kopnęłam go w bok. Obudził się i syknął.
- Cóż ci się stało, wielce poszkodowany – powiedziałam z ironią. Takeru prychnął coś w odpowiedzi i nakrył się kocem. Przysiadłam obok niego i przymknęłam powieki. Ja również byłam zmęczona. Przynajmniej udało mi się przeżyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz