I wtedy usłyszałem jak coś dobija się do moich drzwi. Odłożyłem talerz z kaszą manną na stół i uważnie przyglądałem się drzwiom. Wstałem. Coś albo ktoś się do nich dobijał. I wtedy usłyszałem krzyki ludzi.
- Kurwa. Fala... - mruknąłem niezadowolony pod nosem.
Chwyciłem torbę i zapakowałem tam wodę, kilka bułek i apteczkę. Nic więcej. Po czym szybko ubrałem buty i ciepłą kurtkę. Wszystko działo się w nie więcej niż dwie minuty, gdy to drzwi zostały zniszczone, a ja już dawno wyskoczyłem przez nie wielkie okno. Mieszkałem na trzecim piętrze, dlatego nie ryzykowałem skoku na twardy asfalt. Zacząłem zwinnie przeskakiwać parapety, łapiąc się ram, które na szczęście wytrzymały tyle lat.
Był dopiero ranek, wiec ulice były jeszcze puste - no prawie. Gdyby nie te potwory... Zauważyłem, że jeszcze niektóre przedzierają się przez mury. Rozejrzałem się wokół. W całym tym zamieszaniu zdążyli mnie ujrzeć tylko trójka zombie. Zacząłem uciekać przy ścianach budynku, od uliczki do uliczki. Gdy jednych udało mi się zgubić, drudzy mnie zauważali i ruszali w moją stronę. Nie wiedziałem gdzie biec.
- Gdzie może być bezpiecznie? - zapytałem sam siebie w biegu.No i biegłem dalej nie zatrzymując się. W końcu wpadłem na pewien pomysł. Skręciłem w lewo cudem omijając dwójkę zombie, za nim mnie chociażby dotknęła. Popędziłem w stronę starej kuźni. Od lat była zamknięta, jednak było do niej wejście przez kanały. I taki miałem plan. Popędziłem do kraty, które prowadziła do kanałów. Ranna godzina mnie uratowała, gdyż zombie nie zdążyły tak szybko się tu przedostać. Krata zawsze była otwarta, jednak gdy ja przekroczyłem jej próg, zamknąłem ją na klucz i zostawiłem go w zamku. Tylko człowiek wpadnie na pomysł, aby przekręcić go.
Poczułem oślizgłą ciecz na stopach, jednak nie zważałem na to i szedłem dalej, aż nie doszedłem do drabiny. Tak, drabiny. Była metalowa i była przymocowana do ściany. Prowadziła tak jakby do ni kąt. Jednak ja wiedziałem, że na samej górze było wejście. Wszedłem po drabinie, otworzyłem klapę i już znalazłem się w pomieszczeniu starej kuźni. opędziłem na samą górę, gdzie był pokój. Okna były przybite deskami, jednak światło wpadało przez maleńkie otworki. Szybko zapaliłem światło. Odetchnąłem z ulgą. Usiadłem przy ścianie i czekałem na następny dzień, kiedy fala się skończy, a wraz z tym pochłonie dziesiątki ludzi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz