niedziela, 31 stycznia 2016

Od Alex cd. Eylana

Zachód słońca za dachami domów dla niektórych był pięknym widokiem. Dla innych oznaczał on koniec dnia, jeszcze innych początek zabawy. Dziewczyna przeczekała chwilę, aż wszyscy pouciekają do swych bezpiecznych schronów, zwanych domami. Ostatnie zamykane drzwi symbolizowały rozpoczęcie kolejnej przygody. Wyjrzała bardziej z ukrycia, lecz najpierw założyła kaptur jak i maskę, po czym szybkim i zwinnym skokiem znalazła się przy jednym z budynków. Pokręciła stanowczo głową, co oznaczało "dziś nie jest kolej na ciebie" i ruszyła w stronę centrum miasta, którego nie znosiła od samego początku, lecz coś ją zawsze ciągnęło. Szła powoli jak i bezszelestnie, by nie zwrócić na siebie uwagi, gdyż jakoś w ten wieczór nie planowała zabawy w berka z innymi. Po drodze jej wzrok przykuły uwagę dwie postacie w krzakach, więc na chwilę stanęła, przekrzywiła głowę w bok jak kot. Ciekawiło ją trochę o co może chodzić, lecz się powstrzymała i ruszyła dalej. Ręce skrzyżowane, a wzrok utkwiony w dal, jakby szukała tam skarbu lub odpowiedzi na wszystkie męczące ją pytania, których nie potrafiła nigdy zrozumieć. Nagle rozległ się huk, co spowodowało natychmiastową reakcją Alex. Rozejrzała się wokół, a następnie wycofała w tył, by zniknąć w ciemności jednej z uliczek, by tam przeczekać. Chwilę przed nią przebiegł młody, niski chłopak, a zaraz, gdy tylko zniknął usłyszała zamykanie drzwi. Zrobiła krok do przodu. Kątem oka widziała tworzące się zbiorowisko, na którego czele stała postać podobna do jednej z tych dwóch postaci jakie widziała po drodze. Wówczas w jej głowie zrodził się pewien plan, który zamierzała akurat wcielić w życie. Zgarnęła szybko deskorolkę stojącą obok ściany, by pognać na niej w środek gromady i trochę ich po denerwować, co też i uczyniła. Miny ludzi wyrażały niepewność, ciekawość oraz gniew. By bardziej ich zdenerwować i zmusić do biegu, wzięła jeden ze sprejów, który skierowała na osoby, po czym ruszyła dalej, a za nią kolorowe ludziki. Bawiło ją to, że ludzie nie mają poczucia humoru. Że są sztywni. Starała się utrzymać dystans przynajmniej 3 metrów, lecz uniemożliwiło jej to wciągnięcie w jedną z uliczek. Drewniana deska z kółkami pojechała dalej, a za nią stado.
- Co ty robisz? Nie wiesz co to jest dobra zabawa? - spytała nawet nie patrząc na ową postać, po czym dodała - Dzięki za pomoc, na prawdę, lecz nie prosiłam o to.

<Elyan? ^^ >

Od Eylana

Był wieczór. Słońce zachodziło, znikając za horyzontem, a na niebo zostało zabarwione czerwienią. Był to piękny widok, jednak w tych czasach większość ludzi nie zwracała uwagi na takie „byle co”. Na jednym z drzew coś poruszyło się i zeskoczyło z jednej z gałęzi, śmigając w dół. Jasnowłosy nastolatek przemknął między krzakami i zaczął iść niespiesznym krokiem wzdłuż jednej z wydeptanych w niedużym lasku ścieżek. W pewnej chwili usłyszał za sobą kroki. Udawał, że nic nie zauważył, lecz jego czujność wzrosła momentalnie. Pokonał jeszcze kawałek drogi, widział już zarys zabudowań jednej z wyludnionych dosyć dawno wsi. W końcu jego „ogon” się odezwał.
-Gdzie tak uciekasz, kurduplu? – ironiczny i pełen kpiny głos mężczyzny. Eylan odwrócił się na pięcie i z pewną ciekawością spojrzał na niego. Kojarzył go, lecz nie wiedział skąd. Na pewno był jednym z Podziemnych lub ludzi. Prawdopodobnie szesnastolatek zalazł mu za skórę.
-Nie wydaje mi się, żebym uciekał – uśmiechnął się w przesadnie przesłodzony sposób. – Nie pamiętam twojej twarzy. Przypomnisz mi się? – ciągnął. W odpowiedzi dostał szeroki uśmiech. Po jego prawej coś zaszeleściło. Miał pomocników? To mogło zakończyć się źle, jeżeli tylko zdołają odciąć mu drogę ucieczki. Blondyn zaczął mówić coś od rzeczy, by rozproszyć jego uwagę, którą skupiał na jego słowach i zaraz śmignął do tyłu. Odgłos wystrzału spłoszył ptaki. Pocisk przeleciał tuż obok ucha szarookiego i wbił się w drzewo nieopodal, co spowodowało, że liczne drzazgi poleciały w górę. Po wyjściu z lasu, popędził na złamanie karku w kierunku budynków. Dysząc już cicho, próbował po kolei otwierać drzwi, które na jego nieszczęście były pozamykane. Po raz kolejny już tego dnia usłyszał kroki za swoimi plecami. Wychylił się zza rogu mieszkania. To nie byli mężczyźni, którzy go gonili. Przez mrok nie mógł dostrzec jakichś cech charakterystycznych postaci. Zaraz obok niej jeden z domów był otwarty na oścież. Miał zamiar poczekać, aż obca osoba przejdzie, samemu czekając w cieniu i po chwili albo wejść do środka i tam przeczekać zagrożenie, albo od razu uciec do obozu Podziemnych. Jego plan nie wyszedł, gdyż po drugiej stronie ulicy wybuchło zamieszanie. Poznał głos tamtego kolesia z bronią. Przeklął pod nosem i nie za bardzo dbając o konsekwencje, wyszedł z cienia i podleciał do przechodnia, po czym wepchnął go do mieszkania, nogą zamykając drzwi. Całym ciałem przylgnął do nich, nie wypuszczając zszokowanego „jeńca”, który nagle zaczął się wyrywać. -Zamknij się na chwilę – szepnął spokojnym głosem. – Wypuszczę cię dosłownie za chwilę. Przygryzł wargę kiedy za oknem pokazała się czyjaś głowa. Zniknęła jednak tak szybko jak się pojawiła. Jasnowłosy odczekał jeszcze chwilę i wypuścił obcego.

<Ktoś?>

Eylan King



Eylan King | lat 16 | Mężczyzna | Podziemny

Alex Shires


Alex Shires | 17 lat | kobieta | podziemna

UWAGA

Z racji tego, że wyjeżdżam i nie ma mnie przez dwa tygodnie, prosiłabym, żebyście wszystkie opowiadania i formularze wysyłali do graczki asesek. Wszelkie otrzymane przeze mnie teksty wstawię dopiero po moim powrocie, czyli za dwa tygodnie.
Shinimasu / Takeru Sakano

sobota, 30 stycznia 2016

Od Akane cd. Daiki

Przechadzałam się między starymi, zniszczonymi budynkami na zewnątrz muru. Tutaj mieszkali kiedyś ludzie, którzy uważali, że są tak odważni oraz zdolni, żeby przeżyć poza bezpieczną strefą. Teraz większość z nich była jedynie armią zarażonych, których jedynym celem jest pożeranie wszystkiego co żywe. Nagle ujrzałam tą samą kobietę co wcześniej. Ona również przyglądała mi się uważnie. Nie wiedziałam co tu robi, należała jednak do podziemnych więc nie musiałam obawiać się, że coś jej się stanie. Stałyśmy chwilę w milczeniu aż wreszcie Daika odwróciła się do mnie i zaczęła czegoś szukać stopniowo zagłębiając się w las. Chociaż miałam spróbować znaleźć tu jakąś broń, postanowiłam przy okazji dowiedzieć się co robi ta kobieta. Wspięłam się na drzewo i po gałęziach, tak by zmniejszyć ryzyko zostania zabitym przez zarażonych, podążałam za Daiką. Czasami kobieta schylała się po coś. Miałam wrażenie, że zbiera zioła. Nie było to nic specjalnego nie licząc faktu, że robiła to za granicą muru. Nigdy nie słyszałam o tym, że rosną tu jakieś rośliny, które nie są hodowane wewnątrz muru. Śledziłam ja jeszcze kilka minut. Gdy znalazła się w pobliżu jednego z opuszczonych postanowiłam zejść na dół.
- I jak tam Yato? – zapytałam obojętnie siedząc na gałęzi.
Daika odwróciła się zaskoczona. Zeskoczyłam na ziemię.
- Wszystko dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – A ty co tu robisz? Przecież jest tu niebezpiecznie.
- Kazali mi przeszukać okolice muru. Ponoć jakiś czas temu powstała tu grupa ludzi jednak szybko zostali wyeliminowani przez zarażonych. Według danych mogli mieć w swoim arsenale cenne bronie. A ty? Szukasz tu ziół?
Skinęła głową i wróciła do zrywania niewielkiej, intensywnie zielonej roślinki. Chwilę stałam obok niej jednak nieco znudzona postanowiłam wrócić do przeszukiwania budynków. Domek był niewielki, miał jedynie parter oraz składał się z dwóch małych pokojów. Nie znalazłam tam żadnego zarażonego i szybko zabrałam się za szperanie. Przejrzałam szafki, komody, biurko, zajrzałam nawet za starą i podarta kanapę. Nic nie znalazłam. Nieco zirytowana tym faktem wyszłam na zewnątrz. Daiki już nie było. Potruchtałam ścieżką w poszukiwaniu innych domów oraz chatek. Nie prędko znalazłam kolejny. Minęło dobre pół godziny kiedy odkryłam, że ta kupa pnączy, kwiatów i gałęzi to tak naprawdę porośnięty budynek. Po cichu weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Było tu kilka pięter, na oko trzy plus parter. Wyglądało na to, że w ostatnim czasie ktoś tu mieszkał. Czyżbym to tu miała znaleźć tą całą broń? Jednak na parterze znalazłam tylko kilka nie potrzebnych gratów oraz amunicję. Wspięłam się na piętro gdzie spotkałam… Daiki.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Zajmowała się zrywaniem jakichś ziół z gałęzi drzewa.
- Hm? – mruknęła zaskoczona.
- Znów się widzimy. 


<Daika?>

piątek, 29 stycznia 2016

Od Kazuyoshi'ego cd. Nagisy

No w końcu. Udanie, udało mi się pozbierać. A jego kiedyś zamorduje! Jest jeszcze większym baranem niż był wcześniej! I nadal się nasuwa pytanie, dlaczego tylko przy nim wybuchają mi emocje. Co jest z nim nie tak?! On nigdy nie był moim bratem i nic nie będzie... To tylko formalność, na którą nie mam wpływu. Pewnie gdyby matce się nic nie stało, nie poznałbym go, a moje emocje by nie wybuchały przy nikim! Tęsknić? No oczywiście, że za nim tęskniłem! Może nie był, nie jest i nie będzie moim bratem, ale jednak po śmierci matki tylko on mi dotrzymywał towarzystwa - nawet jeśli to towarzystwo było niechciane, a wręcz wymuszone, a czasem wręcz krytyczne i bliskie pozabijania się. Ale może tak ma być?
Szliśmy w ciszy. Szedłem... nie wiem gdzie. Po prostu musiałem się przejść i odetchnąć tym wszystkim. Moja twarz już dawno wyschła od łez, jednak oczy nadal były delikatnie spuchnięte.
- Kazuuuu - pomachał mi ręką przez twarzą. - Słyszysz mnie? - pomachałem głową i zamrugałem oczami. "Co jest?" przeszło mi przez myśl.
- Zamyśliłem się - mruknąłem tym samym obojętnym tonem co w dzieciństwie, gdy z nim rozmawiałem.
- Pytałem, co się z tobą działo... gdy uciekłeś. I dlaczego to zrobiłeś... - odwróciłem wzrok od niego i ponownie spojrzałem przed siebie. Wspomnienia wróciły automatycznie i z bólem. Poczułem nawet ten sam ból, kiedy mi wypalali na skórze ich znamię. Od razu nadeszły mnie złe myśli i z tą samą mocą co kiedyś.
- Nic ciekawego się ze mną nie działo. Nawet nie pamiętam czemu to zrobiłem - oczywiście skłamałem. Nie chciałem się na razie tym z nikim dzielić. Nagisa jest nadal ty samym wkurwiającym dupkiem, jakim był cztery lata temu, więc nie zamierzam mu nic mówić.

<Nagisa?>

Od Nagisy CD Kazuyoshi'ego

Dosłownie zamarłem, wytrzeszczając na niego oczy. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie takiej reakcji! Kazu się przy mnie popłakał, naprawdę się popłakał! I co ja miałem teraz zrobić?! Nie miałem zielonego pojęcia, jak pocieszać w takich sytuacjach dziewczyny, a co dopiero innego kolesia! Dodatkowo Kazu nie wyglądał na takiego co po prostu się rozpłacze!
- Hej… - odezwałem się drżącym głosem. – Hej, Kazu, spokojnie… - delikatnie odsunąłem go od siebie i położyłem mu dłonie na drżących ramionach. Potarłem je ostrożnie i przytuliłem - SpokojnieWiesz, że ja nie wiem, co robić, gdy ktoś mi ryczy… - uśmiechnąłem się łagodnie słysząc jak z ust chłopaka ucieka urywany śmiech.
- Idiota, zawsze nim byłeś Hozuki - odezwał się białowłosy delikatnie odsuwając się ode mnie i ocierając łzy z twarzy. Uniosłem kącik ust ku górze po czym zmierzwiłem mu włosy. Były takie jak zapamiętałem, mięciutkie niczym puch.
- A ty zawsze byłeś moim braciszkiem - zaśmiałem się spoglądając na białowłosego, który krzywi się lekko. Chłopak momentalnie wstał co i ja też uczyniłem tylko, że po dłuższej chwili - Co jest? - zagadnąłem przekrzywiając głowę lekko w prawą stronę. Chłopak jednak nie odpowiedział tylko zaczął iść przed siebie. Gdy to zrobił momentalnie zacząłem biec a gdy znalazłem się obok niego położyłem mu rękę na głowie i ponownie zmierzwiłem włosy. Jednak moja dłoń szybko została zrzucona a moja osoba została obdarzona morderczym spojrzeniem
- No co jest Kazu? Już ci chwilka ckliwości minęła? - zaśmiałem się wesoło za co oberwałem przez głowę.
- Idiota, nawet większy niż dawniej - zaśmiał się ironicznie chłopak po czym spojrzał przed siebie.
- Neee, a tobie co. No przecież wiem, że się stęskniłeś - uśmiechnąłem się szeroko i stuknąłem go lekko w ramię przez co otrzymałem kolejne mordercze spojrzenie. Zaśmiałem się ironicznie i już nic nie odpowiedziałem

< Kazu? No i czar prysł XD >

czwartek, 28 stycznia 2016

Od Nagisy - fala 28 stycznia

Ta noc była jakaś dziwna, nie mogłem spać. Raz po raz przewracałem się to na lewy, to na prawy bok. Gdy w końcu udało mi się ułożyć w wygodnej pozycji a sen zaczął powoli przychodzić do moich uszu dotarła głośne dudnienie z parteru. Niechętnie podniosłem się i wtedy usłyszałem trzask drzwi wyrywanych z zawiasu.
- Cholera! - zakląłem szybko wciągając na siebie spodnie i bluzę po czym zgarnąwszy plecak przygotowany na tą okazję wyszedłem czym prędzej przez okno, przeszedłem po gałęzi i zeskoczyłem na ziemię.
Bez zastanowienia pobiegłem w stronę centrum. Już jakiś czas temu znalazłem tam przejście do opuszczonego metra. Starałem się najbardziej jak tylko możliwe unikać Zarażonych co mi się skutecznie udawało do czasu... W końcu Zarażonych było stanowczo za dużo i poruszanie się po ziemi nie wchodziło w grę. Zdenerwowany rozejrzałem się dookoła. Moją uwagę przykuło wysokie drzewo. Bez zastanowienia wszedłem na nie i przeskakując na kolejne szybko przemierzałem trasę do miejsca, które miało mi uratować skórę. W końcu zacząłem coraz bardziej rozpoznawać okolicę a co za tym idzie domyśliłem się, że jestem coraz bliżej... W końcu moim oczom ukazał się malutki budynek przypominający małą szopkę. Szybko zeskoczyłem na ziemię i podbiegłem do niby szopki. Drżącymi dłońmi otworzyłem blaszane drzwi i wszedłem do środka zamykając szczelnie drzwi. Otworzyłem klapę w podłodze i wskoczyłem do środka tym samym znajdując się w podziemiach. Biegłem prosto jeszcze kilka minut aż moim oczom ukazał się lekko obdrapany plakat. Odsunąłem papier minimalnie a moim oczom ukazały się kolejne drzwi, otworzyłem je, wszedłem do środka i wcześniej poprawiając plakat zamknąłem drzwi na cztery spusty. Odszukałem ręką sznureczek a gdy go znalazłem pociągnąłem za niego. Momentalnie w pomieszczeniu rozbłysło światło. Odetchnąłem z ulgą rozglądając się po tajnym pomieszczeniu. Usiadłem na rozpadającym się fotelu i odłożyłem obok plecak. Teraz te gnojki mogą mnie w nos pocałować.

Od Akane - Fala 28 stycznia

Wściekła otworzyłam właz w suficie i podciągnęłam się. Zamknęłam go szybko. Stałam na strychu jakiegoś opuszczonego budynku. Ściągnęłam na siebie całą masę zarażonych, którzy obecnie tłoczyli się pode mną. Przeładowałam pistolet. Taka broń mnie nie zadowalała. Mała, niewygodna, o małym polu rażenia. Mimo wszystko nie miałam nic innego. Podeszłam do okna w dachu i spróbowałam je otworzyć jednak coś się zacięło. Wzięłam leżącą nieopodal deskę i wybiłam szybę. Ostrożnie przeszłam na dach starając się nie poranić o zbite szkło. Wciąż było ciemno jednak powoli świtało. Tym razem fala była naprawdę spora. Usłyszałam huk. Obróciłam się w kierunku z którego dochodził. Detonowali kolejne bomby by jak najszybciej pozbyć się zarażonych. Usłyszałam dźwięk łamanego drewna i warkot zarażonych. Jakimś cudem przedarli się na poddasze. Było ich mnóstwo. Któryś z nich podszedł do okna. Wspięłam się na czubek dachu jak najdalej od zarażonych. Strzeliłam do niego. Spadł na ziemię. Zaczęłam rozglądać się za droga ucieczki. Potwory powoli wylegały na dach zbliżając się do mnie nieubłaganie. Strzelałam do nich do momentu kiedy nie skończyły mi się naboje.
- Cholera! – warknęłam. Pobiegłam na skraj dachu i skoczyłam. Złapałam się rynny budynku naprzeciwko. Próbowałam wspiąć się na dach jednak nie byłam w stanie. Przesunęłam się w kierunku okna, było otwarte, ludzie opuszczali to miejsce w pośpiechu. Przykucnęłam na parapecie i rozejrzałam się dookoła. Poprawiłam maskę gazową i weszłam do środka. Wcześniej jedynie latałam i jak szalona mordowałam zarażonych jednak otrzymałam zadanie znalezienia jakiegoś ważnego człowieka i musiałam skończyć swoją zabawę. Sprawdziłam mapę. Miał być w tym budynku. Ruszyłam ku klatce schodowej. Byłam na najwyższym piętrze, schodziłam na dół sprawdzając szybko każde piętro. Usłyszałam krzyk. Zbiegłam prawie na sam dół. Stał tam niski, gruby mężczyzna , to jego miałam „ocalić”, ponoć był jakimś ważnym politykiem. W ręce trzymał pokaźnych rozmiarów karabin jednak ewidentnie nie umiał go używać. Celował w zarażonego który rzucił się na niego. Zanim zdążyłam zareagować, mężczyzna już nie żył. Zarażony spojrzał na mnie swoim pustym wzrokiem i ruszył na mnie. Uskoczyłam, wyminęłam go i złapałam w ręce karabin. Wycelowałam go w zarażonego i zabiłam go. Musiałam na siebie uważać, ponieważ nie miałam na sobie tego całego ochronnego sprzętu. Sprawdziłam karabin, był naładowany do pełna nie licząc naboju który sama zużyłam. Wybiegłam na zewnątrz i wpadłam w sam ogień walki. Mnóstwo ludzi, podziemnych oraz unikatowych walczyli ramię w ramię. Wystrzelałam kilku zarażonych jednak w odpowiednim momencie postanowiłam się ewakuować. Wspięłam się a dach pobliskiego budynku i z odległości pozbywałam się zarażonych. Kiedy powoli kończyły mi się naboje, postanowiłam oddalić się od fali. Skacząc oraz przemykając po dachach, dostałam się do bezpiecznej strefy. Tutaj zorganizowano mały punkt ratowniczy gdzie wszyscy zranieni ale nie ugryzieni mogli znaleźć pomoc. Rozejrzałam się po namiotach aż wypatrzyłam mojego kochanego kuzynka śpiącego sobie najspokojniej na świecie. Podeszłam do niego i lekko kopnęłam go w bok. Obudził się i syknął.
- Cóż ci się stało, wielce poszkodowany – powiedziałam z ironią. Takeru prychnął coś w odpowiedzi i nakrył się kocem. Przysiadłam obok niego i przymknęłam powieki. Ja również byłam zmęczona. Przynajmniej udało mi się przeżyć.

Od Kazuyoshi'ego - Fala 28 stycznia

I wtedy usłyszałem jak coś dobija się do moich drzwi. Odłożyłem talerz z kaszą manną na stół i uważnie przyglądałem się drzwiom. Wstałem. Coś albo ktoś się do nich dobijał. I wtedy usłyszałem krzyki ludzi.
- Kurwa. Fala... - mruknąłem niezadowolony pod nosem.
Chwyciłem torbę i zapakowałem tam wodę, kilka bułek i apteczkę. Nic więcej. Po czym szybko ubrałem buty i ciepłą kurtkę. Wszystko działo się w nie więcej niż dwie minuty, gdy to drzwi zostały zniszczone, a ja już dawno wyskoczyłem przez nie wielkie okno. Mieszkałem na trzecim piętrze, dlatego nie ryzykowałem skoku na twardy asfalt. Zacząłem zwinnie przeskakiwać parapety, łapiąc się ram, które na szczęście wytrzymały tyle lat.
Był dopiero ranek, wiec ulice były jeszcze puste - no prawie. Gdyby nie te potwory... Zauważyłem, że jeszcze niektóre przedzierają się przez mury. Rozejrzałem się wokół. W całym tym zamieszaniu zdążyli mnie ujrzeć tylko trójka zombie. Zacząłem uciekać przy ścianach budynku, od uliczki do uliczki. Gdy jednych udało mi się zgubić, drudzy mnie zauważali i ruszali w moją stronę. Nie wiedziałem gdzie biec.
- Gdzie może być bezpiecznie? - zapytałem sam siebie w biegu.No i biegłem dalej nie zatrzymując się. W końcu wpadłem na pewien pomysł. Skręciłem w lewo cudem omijając dwójkę zombie, za nim mnie chociażby dotknęła. Popędziłem w stronę starej kuźni. Od lat była zamknięta, jednak było do niej wejście przez kanały. I taki miałem plan. Popędziłem do kraty, które prowadziła do kanałów. Ranna godzina mnie uratowała, gdyż zombie nie zdążyły tak szybko się tu przedostać. Krata zawsze była otwarta, jednak gdy ja przekroczyłem jej próg, zamknąłem ją na klucz i zostawiłem go w zamku. Tylko człowiek wpadnie na pomysł, aby przekręcić go.
Poczułem oślizgłą ciecz na stopach, jednak nie zważałem na to i szedłem dalej, aż nie doszedłem do drabiny. Tak, drabiny. Była metalowa i była przymocowana do ściany. Prowadziła tak jakby do ni kąt. Jednak ja wiedziałem, że na samej górze było wejście. Wszedłem po drabinie, otworzyłem klapę i już znalazłem się w pomieszczeniu starej kuźni. opędziłem na samą górę, gdzie był pokój. Okna były przybite deskami, jednak światło wpadało przez maleńkie otworki. Szybko zapaliłem światło. Odetchnąłem z ulgą. Usiadłem przy ścianie i czekałem na następny dzień, kiedy fala się skończy, a wraz z tym pochłonie dziesiątki ludzi

Od Daiki - Fala 28 stycznia

Yato już powinien siedzieć w schronie, ale gdy tylko wbiegłam do pokoju, na podłodze znalazłam karteczkę z wiadomością: „Mamo, nie martw się o mnie… Wrócę”. Nie napisał gdzie poszedł, nie napisał, po co. Moja głowa przepełniona była wizjami dotyczącymi mojego syna. Ktoś go ugryzł, a wtedy się wzdrygnęłam. Nie ubrałam stroju ochronnego, ale maskę włożyłam na usta i nos, a potem pobiegłam szukać tego nieodpowiedzialnego dzieciaka. Kocham go, ale jak go tylko znajdę to go chyba uduszę.
***
Śmierć nie była dla mnie jakoś szczególnie strasznym tematem. Gdyby Yato został zarażony, musiałabym go zabić, a która kochająca matka chciałaby zabić swoje ukochane dziecko? Cały czas biegłam. Nie obchodził mnie ból przeszywający klatkę piersiową i nogi. Nie mogłam oddychać. Zabranie broni, którą Yato przyniósł wraz z jedzeniem wydawało się doskonałą decyzją. Byłam przy murze, dziura, która w nim była, cały czas się powiększała, ponieważ zarażeni pchali się żeby znaleźć się tuż przy mnie. Zaczęłam strzelać do tych potworów. Kiedy przez dziurę nie wchodził już nikt, zaczęłam uciekać w kierunku najbliższego budynku. Chciałam wyjść na dach, zabarykadować się i strzelać do wszystkiego, co się rusza. Dotarłam do dość wysokiego domu, miał parter i 3 piętra. Biegnąc na strych, żeby wydostać się na dach, kilka razy przewróciłam się na schodach. Siniaków i złamań w ten sposób nie uniknęłam.
- Kto tam jest – ktoś krzyczał z góry. Wyciągnęłam pistolet. Moją prawą nogę i obie ręce przeszywał ból, ale miałam to w nosie. Chciałam przeżyć i odnaleźć Yato.
***
Wybiegłam na strych, a tam natrafiłam na… Mojego syna. Leżał w kałuży krwi. Nie wiedziałam co się stało.
- Mama? Uciekaj ugryźli mnie – krzyknął, a mnie łzy stanęły w oczach. Miałam nie wiele czasu, ale życie bez nikogo, nie będzie miało dla mnie sensu – Ale zanim uciekniesz… Zabij mnie – wyszeptał i zamknął oczy czekając na ostateczny cios z mojej strony. Łzy zaczęły płynąć strumieniami z moich oczu. Chciałam go przytulić, ale nie potrafiłam.
***
Stałam tak, patrząc na Yato kilka minut. Na strych wpadł jakiś mężczyzna. Miał karabin maszynowy i kilka granatów. Gdy zobaczył mojego syna i mnie stanął jak wryty.
- Ugryźli was – spytał dość spokojnie.
- Tylko mnie, moją mamę nie… Niech mnie pan zabije, nie chcę zarażać – powiedział dość zdecydowanym tonem.
- Niech się pani odsunie – krzyknął. Niechętnie pobiegłam do najbliższego okna dachowego i nim wyszłam na dach. Płakałam, a moje serce zaczynało krwawić. Usłyszałam strzał. Zaczęłam się trząść. Na dach wyszedł również ten mężczyzna. Miał około 42 lat. Czarne włosy z kilkoma siwymi włosami, był całkiem przystojny. Dosyć umięśniony, wysoki. Podszedł do mnie:
- Nic pani nie jest – spytał.
- Nie – szepnęłam.
***
Zaczynało robić się ciemno, dlatego położyłam się i próbowałam zasnąć, ale świadomość, że pode mną leżą zwłoki mojego syna mnie dobijała. Ten facet mnie przytulił, ale nie było to zbytnio uczuciowe. Zimny uścisk, którym chciał polepszyć mój humor… Przez niego zasnęłam. Było dość spokojnie. Przeczekaliśmy falę.

Od Takeru - Fala 28 stycznia

Biegłem. Poruszałem się najszybciej jak potrafiłem. Ignorując grad kul i okrzyki towarzyszy przedarłem się do przodu. Kapitan jednostki spojrzał na mnie z ukosa, ale nic nie powiedział. Doskonale wiedziałem, że oznacza to przyzwolenie do działania. Oddaliłem się od reszty grupy, cały czas mocno ściskając niewielki pakunek. Po drabinie wspiąłem się na dach. Sztywny strój krępował moje ruchy. Nie mogłem go zdjąć – po pierwsze zostałbym wtedy potwornie łatwy do zabicia, po drugie ktoś wydał na niego kupę kasy nie po to, żebym go wyrzucił. Poprawiłem lepiej wytrzymałą maskę gazową. Mimo tego, że nazywano nas Podziemnymi nie żyliśmy wcale jak biedne szczury. Byliśmy doskonale wyszkoloną armią. Nawet w wieku tychże 15 lat każdy potrafił walczyć zgodnie ze swoją specjalizacją. Jeśli mu się to nie udawało zostawał wyrzucony i wymieniony na lepszego. Proste zasady dzisiejszych realiów.
Przerzuciłem na paczuszkę na zadaszenie i wskoczyłem tam za nią. Rozejrzałem się. Grad kul padał od strony zachodniej, a więc tam znajdowali się Zarażeni. Zbliżyłem się do krawędzi dachu i starałem się przyjrzeć dokładniej walczącym w pierwszej linii. Pośród moich towarzyszy dostrzegłem kilkunastu Unikatowych. Połączenie sił było co najmniej nietypowe – na co dzień tępiliśmy się nawzajem. Cóż, nic tak nie zbliża, jak wspólny wróg, czyż nie?
Moje rozmyślenia przerwał nagły huk. Ktoś już zdetonował ładunek a ja nadal tkwiłem bezczynnie w miejscu. Nie zastanawiając się zbyt długo wyjąłem jedną bombę z zawiniątka i zamocowałem ją na nieco stromych dachówkach tak, aby się nie zsunęła. Przełożeni będą musieli zapłacić właścicielowi budynku za jego zniszczenie. Cieszę się tylko, że nie z mojej kieszeni.
Zeskoczyłem na betonowe podłoże. Dom miał tylko jedno piętro w związku z czym nie naraziłem się na zbytnie obrażenia. Pognałem w kierunku Fali. Miałem do rozłożenia jeszcze cztery kolejne ładunki. Musiałem to zrobić zanim Zarażeni rozpierzchną się na wszystkie strony, tak, by gruzy powstałe w wyniku wybuchów odcięły ich drogę ucieczki.
Po godzinie otrzymałem nakaz detonacji. Bomby wybuchały jedna po drugiej w odstępie nie większym niż dziesięć sekund. Poszczególne eksplozje rozświetlały ciemne, nocne niebo tworząc coś w rodzaju przyziemnego pokazu fajerwerków. Obserwowanie tego w spokoju z daleko byłoby wprost cudowne, gdyby nie fakt, że dwa kilometry dalej toczyła się zażarta bitwa. W ciągu kolejnych kilkunastu godzin wszyscy Zarażeni na pewno zostaną zlikwidowani. Pytanie tylko z jakimi stratami.
Moja krótkofalówka odezwała się po raz drugi kiedy niebo zaczynało się powoli rozjaśniać. Miałem  przejść nieco ponad pół kilometra do jakiegoś nowicjusza, który miał problem z aktywacją bomby. Podczas drogi zastanawiałem się dlaczego wysłali go tutaj, skoro nie umie on zrobić nawet tego, ale  doszedłem do wniosku, że mogą po prostu chcieć się go pozbyć. Kiedy dotarłem na miejsce ujrzałem nieco starszego ode mnie chłopaka mocującego się z ładunkiem wybuchowym.
- Zostaw to! - Warknąłem, gdy zobaczyłem, że szarpie za kabel, którego przerwanie powoduje natychmiastowy wybuch.
Obrócił się i roześmiał, maskując zawiedzenie i zdenerwowanie.
- Taki dzieciak jak ty ma mnie pouczać? - Parsknął cały czas pociągając za przewód.
- Odsuń się. - Burknąłem tylko po czym uderzyłem go łokciem w brzuch.
Może nie dało to jakiegoś spektakularnego efektu, ale z racji tego, że mój pancerz był mocniejszy, a łokieć twardszy od brzucha, mężczyzna zrobił dwa kroki w tył. Kucnąłem po czym odczepiłem bombę od podłoża. Kiedy przymocowałem ją z powrotem i wcisnąłem kilka przycisków resetujących wszystkie ustawienia. Po chwili nakazałem chłopakowi oddalenie się i detonację. Drugi rozkaz wykonał bezbłędnie – wybuch był naprawdę spektakularny. Z tym pierwszym było gorzej. Nie dość, że sam zmarł w wyniku zbyt wysokiej temperatury(a przynajmniej tak zakomunikował dowódca), to jeszcze eksplozja była na tyle wczesna, że nie zdążyłem odejść na odpowiednią odległość. Siła bomby odrzuciła mnie na kilka metrów do przodu tak, że wylądowałem na gruzach jakiejś kamienicy. Na moje szczęście później przechodził tamtędy jakiś oddział, który nie dał mi umrzeć pod resztkami budynku, tylko wyciągnął mnie stamtąd i zaniósł do medyków.
Złamana ręka, solidnie potłuczona klatka piersiowa, i rany na całym ciele. Cały czas lepiej, niż podczas ostatniej Fali.

Fala - 28 stycznia

28 stycznia. Godzina 1:03.
Zauważono pierwszych Zarażonych, przedzierających się do środka muru. Wśród ludności znajdującej się na obrzeżach państwa następuje panika. Niektórzy zostają ugryzieni, większości udaje się ewakuować dzięki pomocy tych lepiej zorganizowanych Unikatowych. Przybywają pierwsze oddziały Podziemnych. Pierwszy raz od dawna, nieco niechętnie, działają razem z Unikatowymi. Zarażeni zostają skutecznie tępieni, mimo kilkunastu zgonów wśród wojowników. Rozpoczyna się prawdziwa Fala. 

Przypominam o obowiązku wysłania opowiadania (które nie jest napisane do żadnej innej osoby) dotyczącego działań podczas fali. Jeśli się go nie napisze/nie zostanie się w nim wspomnianym następuje śmierć postaci w wyniku zarażenia.

środa, 27 stycznia 2016

Od Kazuyoshi'ego cd. Nagisy

Nie mogłem od niego odciągnąć wzroku. Te same oczy... Te same włosy... Te same rysy twarzy... Nie. "Straciłeś go na zawsze. On już nie istnieje dla ciebie! Przecież jego już nie ma!" moje myśli kłóciły ze mną samym. Rozstaliśmy się w kłótni. Uciekłem i więcej go nie zobaczyłem. Przecież to nie możliwe... Ale ten człowiek... Stoi przede mną i...
- N... N-nagisa? - nie mogłem się wysłowić. Tak jakby ktoś mnie dusił, przycisnął do ściany, zmiażdżył płuca. To wręcz było nie do uwierzenia. To nie jest on. To tylko pomyłka. Ale...
Chłopak patrzył na mnie dokładnie tymi samymi oczami, jakie widziałem cztery lata temu. Patrzył na mnie oczami, w których zaczynały pojawiać się łzy. Zacisnąłem pięści. Mi także zbierało się na płacz, jednak nie pozwolę sobie na to. Patrzyłem na niego próbując opanować emocję. Dlaczego tylko przy nim nie potrafię się opanować?!
- Przez cztery lata bardzo się zmieniłeś - odparłem dusząc łzy, spróbowałem także minimalnie się uśmiechnąć. Jednak byłem bliski rozbeczenia się. W całym życiu płakałem tylko raz, gdy na moich oczach moją matkę zjadały zombie. W tym momencie to mój drugi raz.
- Ty ani trochę - po jego polikach zaczynały spływać łzy. Sam nie wytrzymałem. To było takie szczęście... taka radość w moim sercu... Po czterech latach szukania całkowicie przypadkowo wpadam na swojego przybranego brata, z którym się rozstałem w kłótni. Zakryłem ręką twarz i padłem na kolana. Dopiero teraz nie wytrzymałem i zacząłem płakać. "Dlaczego tylko on wyciska u mnie wszelkie emocje!" biłem się ze swoimi myślami. Po kilku sekundach poczułem jak coś, a raczej ktoś mnie obejmuje. Zabrałem rękę i spojrzałem na chłopaka. Uśmiechał się jak to on, chociaż w oczach miał łzy.
- Przepraszam, że wtedy uciekłem! - wręcz krzyknąłem i schowałem twarz, przykładając ją do jego torsu. Nigdy w życiu tak się nie czułem.

<Nagisa? Takie to smutne ;c>

Od Nagisy Do Kazuyoshi'ego

Westchnąłem głośno zwieszając głowę w dół, ta sytuacja już dawno zaczęła mnie przerastać jednak nadal trzymam się tego niczym tonący żyletki. To jakaś paranoja, od kilku lat szukam swojego przybranego brata, który uciekł z domu. I co? I nic. Zero. Jakby zapadł się pod ziemię. Może od zawsze się nienawidziliśmy ale to w końcu mój młodszy brat. Przybrany ale brat, jakoś nigdy nie mogłem się pogodzić z jego zniknięciem.
- Przepraszam - mruknąłem cicho czując jak uderzam jakiegoś przechodnia barkiem.
Kątem oka dostrzegłem zarys tejże osoby. Jakiś mężczyzna, z białymi... Chwila, chwila... przecież Kazu miał białe włosy. Momentalnie zatrzymałem się jednocześnie próbując poukładać myśli w mojej głowie.
"Nie, nie, nie! Kazuyoshi'ego już nie ma. Pogódź się z tym idioto!" - krzyczałem do siebie w myślach. Podniosłem głowę chcąc ostatni raz spojrzeć na tego mężczyznę z lekka przypominającego mojego zaginionego, przybranego brata. Wcześniej szczelnie zamknięte powieki delikatnie uchyliłem i w tedy przeżyłem szok. Ten chłopak również mi się przyglądał jednocześnie przechylając z lekka głowę w bok. Dopiero teraz zorientowałem się jak łudząco jest podobny do mojego braciszka. A może...
- Kazuyoshi? - spytałem półszeptem mając nadzieję, że jednak się nie pomyliłem. Chłopak uniósł jedną brew ku górze i zmierzył mnie wzrokiem.
- A ty to kto? - spytał głosem pozbawionym uczuć. Zamurowało mnie. Wbiłem wzrok w ziemię i zacisnąłem pięści.
- Nie pamiętasz mnie? - spytałem z trudem. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła złapała mnie za gardło i zdusiła je tym samym uniemożliwiając mi płynne wypowiadanie słów - Jestem Nagisa. Chyba aż tak się nie zmieniłem, co? - parsknąłem śmiechem przepełnionym goryczą oraz ironią po czym powoli podniosłem głowę ku górze a swe spojrzenie utkwiłem w chłopaku. To na pewno on, jestem tego pewien...

< Kazuyoshi? >

Kazuyoshi Ochida


"Gdy coś stracimy, dopiero wtedy rozumiemy, jak bardzo to kochaliśmy"

Mienie| Kazuyoshi Ochida - nazwiska nigdy nie miał zamiaru zmieniać
Pseudo| W skrócie można do niego mówić Kazu
Wiek| 19 lutego ukończył swoje 17 lat
Płeć| Mężczyzna w stu procentach. Nie zawaha się udowodnić
Rasa| Człowiek 

Nagisa Hozuki



Nagisa Hozuki | 19 lat | Mężczyzna | Człowiek 

Od Daiki Do Akane

Szłam powoli. Słońce schowało się za chmurami, a wiatr sprawiał, że po moim ciele cały czas przechodziły dreszcze. Rozglądałam się, szukałam Yato. Jasne włosy, niebieskie włosy, 178 cm wzrostu, chudy i przystojny. Zupełnie jak jego ojciec. Przez nieuwagę, zdeptałam nogę jakiejś dziewczyny. Czarne, krótkie i delikatnie pofalowane włosy, były spięte w dwie kitki, które poruszały się pod wpływem wiatru. Była ode mnie niższa. Patrzyła na moją klatkę piersiową i nic nie mówiła.
- Przepraszam, nie chciałam – powiedziałam z pokorą.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w moje oczy. Różowe tęczówki utkwiły w jednym miejscu. Patrzyła się na moją ranę. Stróżka krwi leciała po moim czole. To przez tego zarażonego, rzucił we mnie kamieniem.
- Ty jesteś Daika Abudara? – spytała, jakby od niechcenia.
- No tak, a ty?
- Akane Thou – odpowiedziała dość zimnym tonem.
Znam ją. Kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, każdy o niej mówił. Złodziejka? Błagam… To jeszcze dziecko. Ma góra 16 lat. Chociaż po tym, co dzieje się na całym świecie jest to bardzo możliwe.
- Zapomniałam, o Yato – zrobiłam ogromne oczy. Akane popatrzyła na mnie swoimi przenikliwymi oczkami i się uśmiechnęła.
- Kto to jest Yato? – spytała, ale chyba nie bardzo ją to obchodziło.
Nie zważając na jej pytanie poszłam dalej. Musi być gdzieś niedaleko… Nie ma go już sześć godzin. Może znowu kradnie jakieś jedzenie, albo broń. To ja powinnam to robić. To ja powinnam o niego zadbać. Zaczęłam biec, nie wiedziałam co prawda w którą stronę mam się udać, ale chciałam odnaleźć swoje dziecko.
- Mamo?
Odwróciłam się. Za mną stał mój syn… Yato.
- Martwiłam się o ciebie – powiedziałam z lekkim zdenerwowanie w głosie.
- Nie musiałaś – uśmiechnął się – Zdobyłem trochę jedzenia i broń – pokazał zawartość swojej skórzanej torby.
- Ja muszę iść jeszcze po jakieś zioła. Wracaj do domu, będę tam za jakąś godzinę – powiedziałam i odeszłam.
Byłam już za murem, nie obchodziło mnie, że jest tu niebezpiecznie. Tylko tutaj mogę znaleźć potrzebne mi zioła. Spodziewałam się zarażonych, tymczasem ponownie spotkałam tą dziewczynkę.

<Akane?>

Daika Abudara

Imię i nazwisko: Daika Abudara
Pseudonim: Abi, Dai, Abika
Wiek: 35 lat
Dzień i miesiąc urodzenia: 3 marca
Płeć: Kobieta
Rasa: Podziemna

sobota, 23 stycznia 2016

Od Takeru Do Akane

- No chodź. - Syknąłem w stronę różowookiej, nie obracając głowy.
Usłyszałem dosyć głośny szmer i odgłosy odpowiednie dla czołgającego się człowieka. W kanałach nie ma miejsca na normalne chodzenie.
- Daleko jeszcze? - Jęknęła wyraźnie zniecierpliwiona.
- Przecież dopiero co wyszliśmy z magazynu... dwa kilometry. - Powiedziałem cały czas wpatrując się w ciemną przestrzeń przede mną oświetloną dwoma latarkami.
Wydała dźwięk informujący o jej niezadowoleniu, a potem zamilkła. Zacząłem się zastanawiać nad tym, co robię. Właściwie to pierwszy raz byłem w takim miejscu. Brukowane, wąskie ściany, niskie sklepienie nasiąknięte wodą i zimna posadzka. Nie byłoby to zbyt straszne, gdyby nie fakt, że znajdowaliśmy się pod ziemią. Na samą myśl o tym wzdrygnąłem się, co spowodowało cichy chichot dziewczyny. Po chwili zapadła długa cisza, którą przerywało jedynie równomierne kapanie, dyszenie i uderzanie ciężkimi butami o betonowe podłoże.
- Nie możesz ich zdjąć? - Mruknąłem. - Kilka metrów nad nami są Unikatowi, na pewno usłyszą takie kroki.
- Jak chcesz, to sam se zdejmuj buty. - Odburknęła.
Postanowiłem nie odzywać się więcej, nie chcąc jeszcze bardziej psuć atmosfery. Dopiero w momencie zobaczenia końca kanału zatrzymałem się i obróciłem.
- Wychodzimy. - Zarządziłem szybko.
- Nie zapominaj, że to ja jestem kapitanem tej misji. - Warknęła. - Wychodzimy.
Wyczołgaliśmy się na zewnątrz. Natychmiast oślepił nas blask słońca, które prażyło na przekór zawalającym się domom i zwłokom na ulicach. Oboje założyliśmy maski gazowe – w końcu nie mieliśmy pojęcia, jakie działanie przeprowadzano tu przed naszym przybyciem i czy nie był w nich używany gaz. Mocniej ścisnąłem trzymany przeze mnie niewielki przedmiot, owinięty w kawałem jasnego materiału.
- Uważaj, bo ją aktywujesz. - Upomniała mnie Akane.
Wymamrotałem coś pod nosem, po czym obróciłem się plecami do dziewczyny, która właśnie ruszała w kierunku wyrwy w murze. Po kilku sekundach podążyłem za nią, wyjątkowo pozwalając jej prowadzić. Spojrzałem na jej głowę pokrytą ciemnymi włosami związanymi w dwa kucyki. Gdyby nie moje puszyste włosy sterczące na wszystkie strony byłbym od niej niższy. Całe szczęście, że mam taką fryzurę.
- Tutaj. - Głos dziewczyny przerwał moje myśli.
- Jasne, kuzyneczko. - Powiedziałem chyba za bardzo sarkastycznie.
- Jasne, co? - Odezwała się z wyczuwalnym gniewem.
- Jasne, pani kapitan. - Poprawiłem się niechętnie, nie chcąc wywołać okrutnej kłótni, której nie dało się wygrać. Podczas każdej sprzeczki z nią od początku do końca było się na przegranej pozycji.
Umieściłem bombę w wyznaczonym przez nią miejscu, po czym nacisnąłem parę znajdujących się na niej przycisków. Unikatowi nie powinni zdołać jej rozbroić, a taka broń umieszczona tuż pod ich główną siedzibą z całą pewnością będzie dla nich bardzo miłą niespodzianką.
- W nogi. - Wrzasnęła nagle Akane.
- C-co?! - Obróciłem głowę.
Zobaczyłem grupkę Unikatowych celujących w naszą stronę z pokaźnych pistoletów.
- Już! - Krzyknęła.
Puściliśmy się biegiem w jedną z bocznych uliczek. Tuż za nami rozlegały się głośne kroki.
- Czemu nie dali nam broni?! - Rzuciła zdenerwowana dziewczyna, dodając w międzyczasie kilka przekleństw.
Momentalnie skręciliśmy w lewo. Później w prawo i znów w prawo. Wykonaliśmy jeszcze sporo takich manewrów, lecz mężczyźni cały czas deptali nam po piętach. W pewnym momencie wbiegliśmy w jedną z najmniejszych i najciemniejszych alejek. Biegliśmy, aż do chwili, w której zdaliśmy sobie sprawę z tego, że uliczka jest ślepa. Z trzech stron otaczały nas wyniszczone budynki, a drogę ucieczki zasłaniali Unikatowi. Zacząłem grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni.
- Misja samobójcza? - Wyszeptała kapitan tak niewyraźnie, że nie udało mi się tego zrozumieć.
Po chwili wybuchła bomba. Hałas spowodował nagły obrót Unikatowych.

<Akane?>

Akane Thou



Akane Thou | 15 lat | Kobieta | Podziemna 

Takeru Sakano


Takeru Sakano | 15 lat | Mężczyzna | Podziemny